Strona wykorzystuje pliki cookies, jeśli wyrażasz zgodę na używanie cookies, zostaną one zapisane w pamięci twojej przeglądarki. W przypadku nie wyrażenia zgody nie jesteśmy w stanie zagwarantować pełnej funkcjonalności strony!

Nowy numer

hmp 88sm

Szukaj na stronie

HMP Poleca

pandemic m

“Sztuka przekazu emocji dźwiękami” (Anathema)

Anathema, zespół z Liverpoolu, niezwykle popularny w naszym kraju wśród fanów atmosferycznego rocka, ciężką pracą i talentem wypracował sobie wysoką markę, stanowiąc gwarant jakości, wykonawczego poziomu i kreatywności w tworzeniu wciągającego, fascynującego klimatu swoich muzycznych pejzaży. Anathema to także przykład ewolucji muzycznego stylu, od powstania i death doom metalu po współczesną, urzekającą kompilację różnych wpływów stylistycznych, z progrockiem, artrockiem i postrockiem na czele, choć ograniczanie inwencji twórczej artystów tworzących skład zespołu, byłoby grubym nieporozumieniem. Od wielu lat sztuka muzyczna Anathemy z każdym kolejnym albumem wywołuje zainteresowanie, emocje słuchaczy, wzruszenie, a estetyka, zmysł piękna, elegancja i kunszt muzyczny kształtują uczucia słuchaczy na wszystkich kontynentach. Dlatego sądzę, że warto poczytać, jak zapatrują się na niektóre aspekty swojej działalności przedstawiciele „klanu” Cavanagh, którzy zgodzili się podzielić kilkoma refleksjami z Czytelnikami Heavy Metal Pages. Reprezentantem rodziny, „wytypowanym” do rozmowy z przedstawicielem HMP był Vincent Cavanagh.

    

HMP: Pierwsze pytanie ma charakter zupełnie niemuzyczny. Czy w Liverpoolu wszyscy kibicują FC Liverpool idąc na stadion ze słynną pieśnią „You’ll never walk alone” ?

Vincent Cavanagh: To naprawdę wielka sprawa, w niektórych momentach szczególnie wielka. Liverpool FC jest znany z najlepszych utworów, ale ten konkretny hymn zapoczątkowany został w latach 60., kiedy listy przebojów Wielkiej Brytanii były zdominowane przez wielu rozpoczynających karierę artystów z Liverpoolu. Zapoczątkowało to nawet tzw. gatunek “Beat Mersey’u”. Zespół zaczął grać jedne z największych pop hitów przed meczem i w jego przerwie, a wielotysięczna publiczność śpiewała razem z nagraniem. Jedną z tych piosenek było „You’ll never walk alone”. Jej słowa mówią o zmaganiach z przeciwnościami losu i braterstwie, co najprawdopodobniej głęboko docierało do klasy pracującej Liverpoolu (która w większości składała się z imigrantów). Jedno ze świetnych nagrań można znaleźć pod tym linkiem: www.youtube.com/watch?v=XNboU_PbZMY

Czy można powiedzieć, że Wasze poczucie muzycznego piękna jest darem, który odziedziczyliście po części po Rodzicach, a po części po legendzie The Beatles?

Tak, nie wprost od naszych rodziców, ale na pewno od Liverpoolu, miasta. Nasi rodzice i całe rodziny byli ogromnymi fanami muzyki, ale nigdy nie grali na żadnych instrumentach. My byliśmy pierwsi, ale generalnie muzyka jest wielką częścią życia tego miasta. Po części mogło się to zapoczątkować od irlandzkich i walijskich imigrantów, których muzyczne dziedzictwo ma wiele wieków historii. Muzyka i piłka nożna są w Liverpoolu religią. Kariera Beatles’ów też była tego konsekwencją, a ten zespół do dziś pozostaje pewnie naszą największą inspiracją.

Czy zgadzasz się z opinią wielu fanów, że The Beatles, czyli „Czwórka z Liverpoolu” to największy zespół w historii rocka, którego wpływy zdefiniowały liczne odmiany stylistyczne muzyki rozrywkowej?

Tak. Nigdy nie będzie drugiego takiego fenomenu jak The Beatles. Rock and Roll był taką beczką prochu, która w każdej chwilli mogła wybuchnąć, a Beatlesi byli w samym centrum tego zamieszania – z najlepszymi dźwiękami, najlepszymi osobowościami i najlepszym stylem. Ich rozwój jako ludzi i twórców muzyki był odzwierciedlony w ich późniejszych pracach i dał im zaszczyt bycia najbardziej wypływowym zespołem wszechczasów. Czy Ci się to podoba, czy nie, to niezaprzeczalny fakt. Jak mam być szczery, ten sam poziom wpływowości przypisałbym też Bobowi Dylanowi, ale to już kompletnie inna historia. Jest taki świetny cytat Johna Lennona na temat tego całego fenomenu lat 60., a Beatlesi idealnie się w niego wpisują: „W latach 60. wszyscy byliśmy na tym statku – nasze pokolenie – statek zmierzający do odkrycia Nowego Świata. A Beatlesi byli w bocianim gnieździe. (…) Nie mogę wyznaczać, co zrobiliśmy, a czego nie. (…) Po prostu raportowaliśmy, to co się nam przytrafiało.”

Spróbuj dokończyć zdanie, zaczęliśmy grać w roku 1990 jako Pagan Angels, a później pod zmienioną na Anathema nazwą, ponieważ….?

“… odnieśliśmy całkiem niezły sukces z zespołem o równie niedorzecznej nazwie”.

Czy decydując się jako kilkunastoletni mężczyźni na granie rocka traktowaliście swoją działalność w kategoriach hobby, czy byliście przekonani , że w niedalekiej przyszłości rock stanie się Waszą pracą i całym życiem?

Myślę, że mając 15, czy 16 lat nie wybiegaliśmy tak daleko w przyszłość. Za to na pewno wszyscy już w dość młodym wieku byliśmy przekonani, że muzyka jest dokładnie tym, co będziemy robić w życiu. Nie było innego wyboru. Wszystko albo nic.

Wyobrażasz sobie swój zwykły dzień bez muzyki i pracy z nią związanej? Dlaczego?

Nie, nie jestem sobie w stanie wyobrazić życia bez muzyki. Mam inne zainteresowania, ale muzyka jest dla mnie wszystkim.

Muzyka Anathemy generuje u każdego odbiorcy rozumiejącego Wasz przekaz niesamowite emocje, pobudzając ludzką wrażliwość na piękno kształtowane dźwiękami. Trochę prowokuję pytając, czy to tylko zawodowy image, czy także w życiu jesteście takimi wrażliwymi ludźmi jak Wasza sztuka wyzwalania emocji?

Wierzę, że sposób w jaki piszemy muzykę, w jakimś sensie zmusił nas do konfrontacji z osobistą introspekcją, filozofią oraz psychologicznym i emocjonalnym rozumowaniem. Wychowany byłem w tradycji, w której ludzie uważają analizowanie ważnych doświadczeń emocjonalnych i psychologicznych, na które napotykamy w życiu, za trudne.

Nasza muzyka dała nam środek do znalezienia w tym wszystkim sensu i wyrażenia go w najlepszy sposób, w jaki potrafimy. Otwartość i szczerość względem siebie w muzyce, to jednak nie jest ani wybór, ani świadoma decyzja. Tak po prostu zawsze było bardziej naturalnie. W taki sposób w muzyce zawsze było więcej prawdy. Po części powodem, dla którego nie wdajemy się w szczegóły tego tematu w wywiadach, jest fakt, że podniesione przez nas prawdy są bardzo uniwersalne. Każdy może się do nich odnieść w sposób odpowiedni do ich własnego życia.

Prawie każdy twórca poszukuje źródeł inspiracji. Skąd czerpiecie Wy natchnienie do tworzenia muzyki?

Czasem to samo doświadczenie bycia w pełni pochłoniętym przez granie jest wystarczającą inspiracją, żeby zaiskrzyło. Bycie całkowicie skupionym na samym procesie tworzenia, nawet jeśli nie wie się, dokąd dany pomysł zaprowadzi. Najważniejsze jest, żeby nie pozwolić swoim świadomym wyborom powiedzieć „To jest świetne” albo „To jest gówniane”. Ego jest wrogiem kreatywności. Najlepsze rzeczy wychodzą z głębokiej podświadomości, tego samego miejsca, z którego biorą się sny. Wszystko polega na tym, aby wyłączyć świadome myśli, kompletnie zanurzyć się w tym co się robi i zobaczyć, dokąd to zaprowadzi. Kiedy kawałek już zostanie stworzony, wtedy można spojrzeć na niego obiektywnie i świadomie, wykorzystać wiedzę itd., aby osiągnąć efekt, którego się szuka, ale czasem i tak najlepiej jest pozostać w zgodzie ze wszystkim, co się słyszało i czuło od pierwszego momentu.

Przepraszam, że nawiązując do poprzedniego pytania, poruszę przykre dla was zdarzenie, śmierć Waszej Mamy. Pamiętam jak wzruszył  mnie zapis „Dedicated to Helen Cavanagh (1949- 1998) - a wonderful mother and a beautiful friend” na albumie „Judgement”. I pamiętam melancholijną, pełną bólu  pieśń „One Last Goodbye”, która zawsze skłania do refleksji, że paradoksem jest, że tak silne wewnętrzne przeżycia jak ból, smutek, miłość potrafią stać się impulsem do stworzenia tak nieskończenie pięknego dzieła jak ten song, powodujący łzy zwykłego słuchacza żyjącego tysiące mil daleko stąd. Potrafisz to racjonalnie wyjaśnić?

Nie, nawet nie próbowałbym tego wytłumaczyć racjonalnie. Po prostu wiem, że Danny trafił w sedno z „One Last Goodbye”, ale tak jak powiedziałem wcześniej – kiedy utwór jest już wydany, każdy powiąże z nim swoje własne historie. W naszych piosenkach łatwo znaleźć punkt odniesienia, bo mówimy o życiowych doświadczeniach, które najbardziej zmieniają nasze życie, a to jest temat uniwersalny. Możliwe, że pisząc mamy w głowie konkretną osobę, ale nieuniknione jest, że Ty słuchając też będziesz miał – kogoś, kto znaczy dla Ciebie tak samo dużo. Każdy ma taką piosenkę, która w bardzo obrazowy sposób przypomina mu o kimś.

Po tak długim pytaniu, kolejne bardzo krótkie, jakiej muzyki nigdy nie zagra Anathema, może hip hopu, albo jazzu lub disco?

Postarałbym się zrobić  coś z każdego gatunku, który wymieniłeś, chociaż chyba żaden ze mnie raper. Nie jestem w stanie pomyśleć o żadnym gatunku muzyki, którego nienawidziłbym tak bardzo, że kompletnie bym go wykluczył. Choć wydaje mi się, że w dzisiejszych czasach staliśmy się całkiem dobrzy w unikaniu przyporządkowywania do konkretnych gatunków. Na przykład – wszystko czego słucham jest trochę niewyraźne, z wpływami z kompletnie różnych światów. Nigdy nie byliśmy zainteresowani przypinaniem etykietek. Mówiliśmy o tym w jednym z naszych najwcześniejszych wywiadów, i to się nie zmieniło.

Obserwując fonograficzne dokonania Anathemy łatwo dojść do wniosku, że muzyczne priorytety podlegają przez te prawie 30 lat istnienia grupy permanentnej ewolucji, od początkowego etapu death doom po współczesny atmospheric rock z elementami prog-, art.-, postrocka. Czy proces ten określić można jako artystyczną transformację i rozwój?

Tak, z kreatywnego punktu widzenia, było to kompletnie niewymuszone. Z powodów, które wcześniej wymieniłem, wydaje się, że permanentnie się rozwijamy, zarówno jako ludzie jak i twórcy muzyki, co zapewne jest powodem, dla którego tak długo już działamy. Nigdy nie pozwoliliśmy zagonić się w róg.

Nie licząc EP-ki „Crestfallen” Anathema zaczęła swoją karierę płytową wydawnictwem „Serenades” z roku 1993. Czy te „Serenades”, według definicji „pieśni miłosne”, to miał być rodzaj artystycznej prowokacji? Przypomnę, że Wasze ówczesne kompozycje to ciężkie, masywne brzmienie, mroczny wokal i zero optymizmu.

Nie, ale z pewnością powiedziałbym, że jako nastolatkowie dużo chowaliśmy pod przykrywą młodzieńczej zbroi. Dopiero kiedy zaczęliśmy ściągać z niej kolejne warstwy i skupiliśmy się na rdzeniu prawdy, zaczęliśmy naprawdę mówić własnym głosem.

Mój pierwszy kontakt z twórczością Anathemy wiąże się z albumem „Eternity”, czyli z etapem Waszej kariery, oznaczającym dosyć radykalny zwrot stylistyczny: rezygnacja z growlu czyli Vincent przed mikrofonem, pojawiły się partie instrumentów klawiszowych, żeński wokal Michelle Richfield, a partie gitar, dalej kształtujące profil brzmieniowy, zachowując swoją intensywność, stały się łagodniejsze. Pamiętasz, gdzie leżała przyczyna tych istotnych dla stylu Anathemy zmian?

Na tym etapie zdaliśmy sobie sprawę z roli ważnych życiowych lekcji w wyrażaniu siebie i pisaniu utworów, o czym wspomniałem w poprzednich pytaniach. Problem z „Eternity” był taki, że nie byliśmy wystarczająco przewidujący, żeby odpowiednio podkręcić gitary, odpowiednio do środowiska koncertowego, a tam te piosenki powinny się znaleźć. Choć i tak uważam, że jest na tym albumie sporo dobrej muzyki.

A potem nadeszła burza, a Wy w stylu „Riders on the storm” podbiliście serca rockfanów na całym świecie, czyli w roku 1998 wydaliście rewelacyjny album „Alternative 4”. Udało się idealnie połączyć melancholię, nostalgię, wewnętrzne rozterki ludzkiej duszy z pozytywną energią, dynamiką, spontanicznością. Absolutny „highlight of the year”. Czy Ty także uważasz ten album za przełom w Waszej twórczości?

“Alternative 4” zdecydowanie brzmiało inaczej. Powiedziałbym, że było największą zmianą w stylu jaką mieliśmy pomiędzy albumami. Była to kreatywna trampolina, do wszystkiego co nadeszło później. Ta rozsiana instrumentalizacja była poniekąd reakcją na nadmierne nabudowanie warstw na poprzednim albumie. Dograliśmy się wewnętrznie, dojrzewając  do koncertowania, skupiliśmy na prawdzie, która stała za utworami i pozbyliśmy wszystkich zewnętrznych materiałów. Duncan dużo nauczył się w tej kwestii od Rogera Watersa. W szczególności z „The Wall” i z „The Final Cut”. To była pierwszoplanowa chwila dla nas jako zespołu i w naszym indywidualnym życiu.

Kolejny krok to album „Judgement”, bardzo osobisty, którego nastrojowość, nostalgia, przepiękne tematy melodyczne, przemyślane słowa songów zmuszały do refleksji i identyfikacji z Waszymi przeżyciami. Czy muzyka, której cechą jest autentyzm, powinna zawierać tak liczne wątki osobiste? Czy emocjonalne zaangażowanie artysty w muzykę, którą tworzy, to Twój priorytet?

W muzyce, ani żadnego typu sztuce, nie ma takiego czegoś jak „powinno się”. Dla twórcy jak i publiczności sztuka może być czymkolwiek, czym chcą. Sam masz wybór, jak bardzo chcesz od siebie włożyć lub z tego wyciągnąć, przy czym każdy sposób jest dobry. Każdy ma własny sposób robienia rzeczy, ten jest odpowiedni dla nas, ale nie musi działać dla każdego.

Kolejne albumy Anathemy uczyniły z zespołu instytucję na polu szeroko rozumianej pop kultury. Czy , gdy rozpoczynaliście karierę, pomyślałbyś, że po pewnym czasie, staniecie się muzycznymi idolami, decydującymi o trendach muzyki rockowej?

Zawsze byliśmy bardzo pewni tego co robimy. Nadal jesteśmy. Ale to jaki możemy wywołać wpływ jest kompletnie poza naszą kontrolą.

Wielu słuchaczy zwróciło uwagę na fakt, że budując strukturę wielu kompozycji, startujecie z poziomu ciszy, po czym brzmienie staje się powoli coraz bardziej intensywne, osiągając punkt kulminacyjny, po czym podobnie jak w dziełach literackich czy filmowych, świadomie wyciszacie emocje, żeby dojść do finału. Moim zdaniem to obecnie znak rozpoznawczy  Anathemy?

Oh, nie wiem. Lubimy budować crescenda, a dynamika jest bardzo ważna, ale jest dużo rzeczy, które nas charakteryzują – rzeczy, które nadają nam naszą tożsamość.

Osobista refleksja jest następująca: dla mnie muzyka Anathemy stała się muzyką ciemności, to znaczy, odbieram ją w czasie, gdy wyciszeniu ulega zgiełk życia codziennego, gdy człowiek pozostaje sam na sam ze swoimi myślami. W takich momentach moim światem są słuchawki i dźwięki Waszej muzyki. Wydaje mi się, że, żeby czuć jej nastrojowość, należy się w pewnym sensie odciąć od wpływu świata zewnętrznego. Czy Ty jako jej współtwórca odbierasz jej działanie zupełnie inaczej?

Nie, pojmujemy to tak samo. Nasza muzyka jest pisana w kompletnym oddaniu, w ten sam sposób produkujemy i wykonujemy. Zawsze byliśmy zainteresowani bardziej skomplikowaną formą. Prowadzi nas idea tworzenia rzeczy głębokich, twórczości, która odkrywa więcej za każdym odsłuchaniem. To od Ciebie zależy, czy chcesz podzielać to doświadczenie w trakcie słuchania. Nie musisz, ale zdecydowanie wyciągniesz z tego więcej, jeśli będziesz chciał.

Chciałbym zatrzymać się na chwilę na roku 2012. To wtedy wydaliście „Weather Systems”. Zadam nieco prowokacyjne pytanie, czy ten album Twoim zdaniem jest arcydziełem?

To jest słowo, którego nigdy bym nie użył.

”Weather Systems” to płyta na której proporcje pomiędzy brzmieniem mocnym, bardzo gitarowym, a łagodnym wyglądają idealnie. Świadomie dążyliście do równowagi w tym zakresie?

Nie, nawet o tym nie pomyślałem do tej pory.

”Weather Systems” to także stylowy, przemawiający do wyobraźni artwork. Czy Twoim zdaniem projekt graficzny okładki powinien zawierać sugestie dotyczące treści muzycznej albumu?

Absolutnie tak. Artwork jest dla nas niesamowicie ważny. Wszystkie najlepsze prace w historii, łączą w sobie różne dyscypliny sztuki. Spójrz chociażby na „The Wall”…

Anathema rozwinęła także na kolejnych płytach sferę wokalną, której znakomitą wartością są wykorzystywane, świetnie uzupełniające się partie wokalne żeńsko- męskie, które albo funkcjonują osobno, wymieniając się rolami, albo w pięknej harmonii w duecie. Kto był pomysłodawcą takiego rozwiązania?

Ciężko powiedzieć, żeby to był konkretny pomysł. Lee dała nam kolejny pędzel do malowania, kolejny kolor. Jest wyjątkowo utalentowana i czuje muzykę w sposób kompletnie intuicyjny. Ma dużo duszy do włożenia, co do cna nam pasuje.

Ostatni do tej pory album studyjny „The Optimist” wniósł także kilka dodatkowych komponentów do stylistycznego wizerunku grupy, między innymi rozbudowane partie instrumentów smyczkowych. Czy współbrzmienie smyczków oraz instrumentarium stricte rockowego nie wywołuje w Waszym brzmieniu chwilami dysonansu? Jaki był cel wykorzystania violins, violas, cellos?

Korzystaliśmy z instrumentów smyczkowych już od długiego czasu, ale pierwszym razem kiedy wykorzystaliśmy pełną orkiestrę było „We’re here beacause we’re here” z 2010. Od tamtej pory była częścią naszego brzmienia. Na tym albumie zdecydowaliśmy się na mniejszą grupę – 9 muzyków zamiast 22-26. W ten sposób brzmienie jest bardziej intymne. Jest jednak wiele instrumentów, które przy „The Optimist” wykorzystaliśmy po raz pierwszy.

Innym komponentem brzmienia „The Optimist” są akcenty oparte na nowoczesnej elektronice. Czy to trwała tendencja, czy może epizod na granicy eksperymentu?

Tak samo – korzystaliśmy już z narzędzi muzyki elektronicznej od wielu lat, więc dla nas to nic nowego. Nasze dźwięki będą się rozwijać w przyszłości. Nie ma w tym żadnych zasad.

Anathema tworzy także, szczególnie na koncertach, covery, przedstawiając autorskie interpretacje utworów Pink Floyd, Roya Harpera, Radiohead czy Fleetwood Mac. Kto w zespole autoryzuje te pomysły i decyduje o wyborze?

To wspólna decyzja.

Czy czasami wracasz do słuchania Waszych poprzednich albumów?

Nie. Zwykle nie słucham albumów starszych niż kilka miesięcy. Kiedy już gram coś na koncertach, w ogóle przestaję tego słuchać. Po prostu zabieram się się za następny projekt.

Może zaskoczę Cię ostatnim pytaniem. Znasz może debiutancki album polskiego zespołu Woodland Spirit, wydany na początku 2018 i zatytułowany …”Tribute to Anathema”, czyli Wasze utwory wybrane z dyskografii w innej interpretacji i wersjach half- unplugged?

Ok, nie, nie znałem tego zespołu i płyty. Życzę im powodzenia.

Bardzo dziękuję za poświęcony czas na udzielenie odpowiedzi, dzięki którym każdy uważny słuchacz otrzyma szansę pogłębienia swojej wiedzy o zakresie twórczości grupy. Życzę wielu sukcesów w promowaniu sztuki muzycznej na wysokim poziomie. Sądzę, że doskonale o tym wiecie, że w Polsce jesteście zawsze mile widzianymi gośćmi i macie w naszym kraju duże grono zakochanych w Waszej muzyce fanów. Good luck!

Dziękuję bardzo. Nie mogę się doczekać powrotu do Warszawy na sierpniowe Prog In Park”.

Włodek i Magdalena Kucharek

rightslider_002.png rightslider_004.png rightslider_005.png rightslider_001.png rightslider_003.png

Goście

4963779
DzisiajDzisiaj1170
WczorajWczoraj3559
Ten tydzieńTen tydzień4729
Ten miesiącTen miesiąc46612
WszystkieWszystkie4963779
54.205.179.155