Strona wykorzystuje pliki cookies, jeśli wyrażasz zgodę na używanie cookies, zostaną one zapisane w pamięci twojej przeglądarki. W przypadku nie wyrażenia zgody nie jesteśmy w stanie zagwarantować pełnej funkcjonalności strony!

Nowy numer

hmp 88sm

Szukaj na stronie

HMP Poleca

pandemic m

„Muzyczny western” (Yellow Horse)

– Koncertujemy naprawdę, naprawdę dużo, a chcemy jeszcze więcej. Bardzo nas zdziwił głód ludzi na takie granie i jesteśmy z tego powodu bardzo zadowoleni, że w epoce,  nazwijmy to delikatnie, dość plastikowej muzyki, młodzi i starsi chcą słuchać po prostu szczerej, prawdziwej, nie umalowanej nuty – mówi Paweł Soja. Akurat mnie wcale nie dziwi zainteresowanie nowym zespołem, który tworzy z Dominikiem Cynarem i Mateuszem Krupińskim, bo Yellow Horse gra akustycznego rocka, czerpiącego z  klasycznego bluesa, country czy southern rocka i czyni to na tyle przekonująco, by polecać ich debiutancki album „Lost Trail” wszystkim zwolennikom prawdziwej muzyki:
    
HMP: Zapowiadaliście rok temu, że wasz debiutancki album ukaże się w miarę szybko, bo macie już kilka  gotowych nań utworów i faktycznie, premiera „Lost Trail” stała się faktem. Wydanie tej płyty było dla was priorytetem, po ciepłym przyjęciu EP „My Little Girl”?
Paweł: Dokładnie tak, trzeba iść za ciosem, a po dobrym przyjęciu EP-ki ,,My Little Girl” sami nabraliśmy jeszcze większej ochoty do pracy nad projektem żółtych koni. Chcieliśmy rozkręcić temat jeszcze bardziej. Jak obiecaliśmy płyta „Lost Trail” fizycznie, jak i duchowo, jest z nami.

Od razu nasuwa mi się jednak pytanie co ze Steel Velvet i Ciryam, skoro akustyczny Yellow Horse zaczyna wysuwać się w waszych priorytetach na plan pierwszy? Nie będzie czasem tak, że ten – początkowo tylko poboczny – projekt przyćmi wasze główne zespoły, tak jak stało się w przypadku Nocnego Kochanka?
Paweł: Steel Velvet ma się bardzo dobrze, koncertuje i oddycha. Aktualnie zabraliśmy się za nagrywanie płyty, która mam nadzieję ukaże się w przyszłym roku, zaś jesienią tego roku mamy w planie wypuścić singla oraz teledysk, który będzie promował ten nadchodzący album. Uspokajamy wszystkich morderców, którzy nas uśmiercili (śmiech) i gdybają ,że Yellow Horse zdominował nasze życie muzyczne: spokojnie, Steel Velvet nie zawiesza działalności. Na pewno nie grozi nam jakże piękny los Nocnego Kochanka (śmiech). Co do Mateusza to Yellow Horse faktycznie zdominował jego muzyczne życie i od kilku miesięcy nie gra już w Ciryam. Nie był w stanie pogodzić tych dwóch projektów, ponieważ kalendarz koncertowy mamy zapełniony do końca roku.

Nie mielibyście pewnie jednak nic przeciwko temu, by Yellow Horse zaczął mieć takie powodzenie jak oni, bo jednak karierę zrobili naprawdę spektakularną? (śmiech)
Paweł: Gratulujemy oczywiście Nocnemu Kochankowi, bo chyba każdy zespół marzy o wyprzedawanych pełnych salach koncertowych. Także owszem, nie mielibyśmy nic przeciwko.

Na „Lost Trail” sięgacie jeszcze głębiej do skarbnicy bluesa, country, southern rocka, nawet folku, czasem tylko grając bardziej hardrockowo – to pierwotne założenie, przyświecające powstaniu Yellow Horse, że wracacie do korzeni muzyki, jest wciąż aktualne?
Dominik: Ogólnie rzecz ujmując chcieliśmy nagrać swój western muzyczny i wymieszać różne style, które nas kręciły. Myślę, że dużą rolę na tej płycie odgrywa dziki i mroczny klimat Bieszczad, który nas mocno inspirował przy jej nagrywaniu. A jeśli chodzi o wracanie do korzeni to faktem jest, że troszkę posiedzieliśmy w wykopaliskach bluesa i rocka. Ale to czysta przyjemność wydobywać perełki i odsłuchiwać prawdziwą żywą muzykę, jaka kiedyś była na topie...

Dokładnie! Nie jest czasem tak, że ludziom, szczególnie młodym, tak bardzo przypada do gustu to co gracie, bo mają dość syntetycznej i nijakiej współczesnej muzyki, a sami nie wpadną na to, by sięgnąć po płyty dinozaurów w rodzaju Creedence Clearwater Revival, Neil Young czy The Allman Brothers Band, albo chociaż posłuchać ich w sieci?
Dominik: Szczerze, trudno wypowiedzieć się na temat gustów młodych ludzi, gdyż grono odbiorców jest mocno zróżnicowane. Na koncerty przychodzą tak młodzi, jak i starsi ludzie, którzy wychowali się na takiej muzyce. Bardzo nas ciszy fakt, że nasza muzyka łączy pokolenia. (śmiech)

Mieliście już takie sytuacje, że zainspirowaliście kogoś  swoją muzyką do sięgnięcia po tych czy wielu innych klasyków, sprawdzenia oryginałów coverów, które gracie?
Dominik: Tak, owszem często spotykamy się z zapytaniami o wykonawców coverów, które gramy. Fajne jest to, że możemy zainspirować ludzi do sięgnięcia po perełki muzyczne z lat 60. czy 70. (śmiech)

To się chwali, oby tak dalej! A propos – nie odmówiliście sobie przyjemności umieszczenia na „Lost Trail” znanego z EP-ki coveru „Burning Love” Elvisa – zbyt dobry to numer i za bardzo już z wami utożsamiany?
Dominik: „Burning Love” jest z nami od pierwszej próby zespołu i mamy do niego bardzo duży sentyment. Głównie dlatego, że idealnie przedstawia nasz styl, a dodatkowo idealnie wpasował się w koncepcję całej płyty.

Bywało już tak, że np. kiedyś co młodsi słuchacze brali „Knockin' On Heaven's Door” za numer Gunsów, nie mając pojęcia, że został napisany przez Boba Dylana – też miewaliście sytuacje typu: Paweł, ale super numer „Burning Love” napisaliście?
Paweł: Nie jeszcze takiej sytuacji nie mieliśmy, ale może w przyszłości. Nie zapominajmy jednak ,że utwór „Burning Love” jest tworem pana Denisa Linde ,który był bardzo płodnym twórcą muzyki country w USA, a szanowny Elvis, również jak i my, coverował  ten zacny utwór na koncertach.

Trochę jednak szkoda, że zabrakło miejsca dla „Please Don't Leave Me”, bo płyta jest w sumie krótka – nie chcieliście powtarzać w 100 % programu EP-ki,  bo jest u przecież rzecz jasna również autorski „My Little Girl“,  to miało być takie wyjątkowe wydawnictwo?  

Paweł: Nazwijmy to chwytem marketingowym ,że „Please Don't Leave Me” jest i będzie tylko na EP-ce . Żart oczywiście (śmiech). Nie, nie chcieliśmy tego, jakże pięknego utworu, umieszczać na długogrającej płycie z jednego powodu... Nie pasował nam klimatem do koncepcji płyty. Na tle innych numerów odstawałby od pozostałych. Lubimy, jak coś jest spójną historią z przemyślanymi zabiegami z naszej strony. Choć ku naszemu zdziwieniu słyszymy tak sympatyczne rzeczy i ciekawostki jakie słuchacze odkrywają po przesłuchaniu „Lost Trail”, że wydaję się, iż pewnych efektów sami się nie spodziewaliśmy.

Utwory na EP-kę nagraliście właściwie na setkę, dogrywając później tylko drobiazgi. Materiał z „Lost Trail” powstał jednak w innych studiach, Monochrome i Dirty Sound Records, ale też brzmi bardzo organicznie, jak więc nad nim pracowaliście?

Dominik: Praca w studiach nad płytą była bardzo podobna do pracy przy EP-ce. Również wszystko szło na setę, a drobnostki dogrywane były na końcu. Od listopada tworzyliśmy i nagrywaliśmy utwory w naszym studio Dirty Sound Records, których powstawała spora ilość. Następnym krokiem była selekcja utworów i wywiad środowiskowy co do numerów, które zostaną na płycie. W pełni przygotowani wkroczyliśmy z końcem marca do Monochrome studio, które położone jest na totalnym odludziu w Kotlinie Kłodzkiej. Warto dodać, że to studio bardzo profesjonalnie wyposażone w najlepszej klasy światowy sprzęt, jeden z najlepszym obiektów w Polsce. Świetna atmosfera, krajobraz, spokój i cisza - czuliśmy się jak u siebie (śmiech). Nagrań dokonaliśmy pod okiem naszego realizatora Piotra Grueenpetera i Jakuba Radomskiego.

Taki system pracy to ułatwienie czy utrudnienie, czy też do wszystkiego można się przystosować, szczególnie jeśli efekt końcowy jest tak dobry?
Paweł: Szczerze to pomimo tego, że  imprezowe z nas chłopaki, to system naszej pracy polega na dyscyplinie i na systematyczności . Jeśli chodzi o granie i nagrywanie wyznajemy zasadę „Nie ma ,że boli” i poświęcamy się temu bez opamiętania. Nagrywanie na „setkę” na pewno jest trudniejsze, ale zdecydowanie lepiej oddaje klimat muzyki.

W studio ponownie wsparł was perkusista Steel Velvet Robert Ziobro, ale zaprosiliście też do udziału w niektórych nagraniach flecistę Jerzego Hajduka i pianistę Tomasza Drachusa – to dlatego, że proste w sumie granie nie wyklucza pewnych aranżacyjnych smaczków?

Dominik: Nagrywając na setkę musieliśmy zaprosić naszego perkusistę ze Steel Velvet, który świetnie sobie poradził. Doskonale czuje tak jak my ducha tamtych czasów. W utworze „I Got To Go” chcieliśmy oddać klimat starego saloonu, który nie mógł się obejść bez partii pianina. Świetnie zobrazował to Tomek Drachus, który bezbłędnie w jeden wieczór nagrał solo. Na codzień klawiszowiec zespołu Oversoul oraz właściciel agencji koncertowej BackArt, z którą współpracujemy. Sytuacja z fletem była dość spontaniczna, ponieważ podczas nagrywania wersji demo utworu „Afraide Of Love” wparował Jurek z winem i fletem. Zagrał z marszu partię fletu i w zasadzie ta wersja została wykorzystana na płycie.

EP-ka była tylko swoistym wstępem, takim zasygnalizowaniem tego czym się paracie. Teraz „Lost Trail” potwierdza, że wykonaliście kolejny krok, a wybrana przez was muzyczna formuła nie jest w żadnym razie przypadkiem czy jednorazowym kaprysem. I co dalej? Liczycie, że uda wam przebić się, uzyskać szerszą popularność, zacząć grać koncerty w całym kraju, a może i poza jego granicami?
Paweł: Powiem w ten sposób... Koncertujemy naprawdę, naprawdę dużo, a chcemy jeszcze więcej. Bardzo nas zdziwił głód ludzi na takie granie i jesteśmy z tego powodu bardzo zadowoleni, że w epoce  nazwijmy to delikatnie, dość plastikowej muzyki, młodzi i starsi chcą słuchać po prostu szczerej, prawdziwej, nie umalowanej nuty. Nie mówię tu o metalu czy rocku, który w Polsce ma się świetnie i ma naprawdę rzesze oddanych fanów, ale niestety nie jest promowany. Ale to już zostawiam ludziom, którzy tworzą modę na to co się słucha, a co nie. A jeżeli chodzi o koncertowanie za granicą to jeszcze w styczniu w tym roku przed wydaniem płyty graliśmy koncert we Francji dla Polonii znajdującej się w Paryżu. Teraz wisi w powietrzu mała traska po Niemczech, koncert na największym festiwalu country w Polsce Mrągowo 2018, występ w TVP Polonia i Radio Lublin, który będzie rejestrowany i bardzo możliwe, że ukaże się na płycie live w przyszłym roku. I w zasadzie kalendarz koncertowy mamy zapełniony do listopada. Myślę, że koniom przydadzą się wytrzymałe podkowy na ten rok  (śmiech)

Życzę wam więc spełnienia tych planów, jak najsolidniejszych podków i dziękuję za rozmowę!
Dzięki również i pozdrawiamy czytelników HMP. Long live R & R!
Wojciech Chamryk

rightslider_004.png rightslider_002.png rightslider_005.png rightslider_001.png rightslider_003.png

Goście

4963676
DzisiajDzisiaj1067
WczorajWczoraj3559
Ten tydzieńTen tydzień4626
Ten miesiącTen miesiąc46509
WszystkieWszystkie4963676
54.227.136.157