Strona wykorzystuje pliki cookies, jeśli wyrażasz zgodę na używanie cookies, zostaną one zapisane w pamięci twojej przeglądarki. W przypadku nie wyrażenia zgody nie jesteśmy w stanie zagwarantować pełnej funkcjonalności strony!

Nowy numer

hmp 88sm

Szukaj na stronie

HMP Poleca

pandemic m

„Deathcore'owa odskocznia” (Drown My Day)

Krakowski Drown My Day wydał właśnie drugi album, okopując się na deathcore'owych pozycjach, ale jednocześnie upraszczając swoje utwory i opatrując je masywnym, bardzo surowym brzmieniem. O powodach tej zmiany i zbliżającej się trasie „Knock Out Tour” z Decapitated, Frontside i Virgin Snatch opowiada gitarzysta grupy Sławek Wojtas:

          
HMP: Wasz debiutancki album „Confessions” i najnowszy „The Ghost Tales” dzieli ponad pięć lat – to już nie te czasy, że płyty wydaje się co roku, maksymalnie co dwa lata?

Sławek Wojtas: Ciężko mi sobie wyobrazić wydawanie płyty co roku biorąc pod uwagę, ile trwają rzeczy nie związane z samym tworzeniem materiału. Dwa lata brzmią już realnie. Nasza płyta mogła wyjść przynajmniej rok wcześniej. Wszystkie ślady były zarejestrowane, ale niespodziewanie zespół opuścił Adam. Ponieważ jego miejsce zajął Kuba, chcieliśmy nagrać perkusję na nowo, tak żeby to jego grę było słychać na płycie. No i zleciało. Z perspektywy czasu nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło. Premiera płyty zbiega się z „Knock Out Tour”, a trudno o lepszą promocję niż trasa koncertowa po całym kraju.

Nie znaczy to rzecz jasna, że spędziliście ten czas w jakimś letargu, bo przecież już przed dwoma laty wydaliście, niejako zapowiadającą tę płytę, EP „Nightmare Becomes Reality”, poza tym, z tego co słyszę dołożyliście wszelkich starań, żeby w porównaniu z pierwszym albumem pójść do przodu, nie kopiować już wypracowanych rozwiązań?

Chcieliśmy uprościć naszą muzykę, żeby nie musieć się tak gimnastykować w czasie koncertów i bardziej się przy nich bawić. Inna sprawa, że nie ma sensu nagrywać takiej samej płyty. Bez nowych pomysłów nie ma się do czego zabierać. Z każdego wydawnictwa płynie lekcja co można zrobić lepiej, inaczej. Jakie elementy chcemy dodać, a z jakich zrezygnować. Postanowiliśmy, że teraz pójdziemy w nieco inną stronę i całkiem zgrabnie nam to wyszło.

Udało wam się to osiągnąć, mimo tego, że obecnie coraz trudniej o oryginalność, a już w ciężkiej muzyce przede wszystkim, bo przecież opiera się ona na określonych schematach aranżacyjnych i brzmieniowych? Mieliście więc jakieś założenie podczas pisania i aranżowania nowych utworów, czy też wszystko przebiegało w naturalny sposób, bez jakiegoś napinania się?

Jestem zdania, że jeśli zespół będzie grał muzykę po swojemu, a nie próbował być imitacją innego tworu, to zabrzmi oryginalnie. Ciężkie brzmienia rządzą się swoimi prawami: są breakdowny, blasty, narastania, refreny. Tymi wszystkimi elementami można się bawić, próbować połączyć je w  inny niż poprzednio sposób. Na płycie ważna jest różnorodność. Album to tak jakby utwór w szerszej skali. Musi mieć swoje momenty, zmiany tempa i kolorów. Jeśli można bezmyślnie przeklejać fragmenty kompozycji pomiędzy utworami, nie robiąc przy tym większej różnicy, to oznacza, że poszczególne utwory nie są dostatecznie spójne.

Metalcore w waszym wydaniu jest wielowymiarowy, niełatwy do zaszufladkowania w tym sensie, że kiedy się czegoś słucha, to niejako automatycznie wychwytuje się kilka zespołów o zbliżonym stylu i brzmieniu – wygląda na to, że jesteście coraz bliżej wypracowania czegoś własnego, stricte indywidualnego?

Jeśli spojrzeć na wszystkie dotychczasowe wydawnictwa zespołu, to można nam wręcz zarzucić brak stylu, bo muzyka ciągle zmienia kierunek. Czerpiemy pomysły zewsząd, podpatrujemy to i owo, żeby wzbogacić swoją twórczość. Wracamy również do tego, co już wcześniej zagraliśmy. Można opisać Drown My Day, że grają breakdowny, ciężkie riffy i tak dalej, ale zespół to przede wszystkim ludzie, którzy mają unikalne głosy, również w rozumieniu wydobywania dźwięków z instrumentów. Właśnie z tej mieszanki bierze się indywidualny styl i brzmienie. 

Granie pewnie potrafi czasem dać w kość, bo to przecież żmudna, ciągła praca, ciągłe próby, czasem nawet kosztem czegoś innego, ale płyta, efekt końcowy tego procesu, rekompensuje te wszystkie wyrzeczenia czy niedogodności?
To prawda, granie w aktywnym zespole wymaga dyscypliny i wyrzeczeń. Ale jest też radość tworzenia, zadowolenie ze współpracy. Płyty w zgrabny sposób podsumowują ten cały wkład. Pojawiają się pierwsze recenzje, następnie promocja na koncertach. To bardzo miłe widzieć ludzi, którzy przyszli posłuchać zespołu na żywo, niejednokrotnie ubranych w nasze koszulki. Nie mniej miłe niż kupony na darmowe piwa w klubach, w których gramy.

Zmiana perkusisty w tak zwanym międzyczasie też nie okazała się jakimś problemem, zresztą wygląda na to, że dzięki akcesowi Kuby warstwa rytmiczna waszych utworów została bardzo wzbogacona?

Kuba zastąpił ślady Adama, ale nie zmieniło to wydźwięku kompozycji. Przemycił jednak kilka smaczków, które uwidoczniły jego charakter gry na perkusji. W naszej muzyce aranżacje gitar niejako wymuszają pewne rozwiązania w kwestii bębnów. Odpowiednie podbicia, akcentowania i takie tam. Cieszę się, że materiał na kolejną płytę będzie mógł być tworzony od początku do końca z nim. I Kuba pewnie też się z tego cieszy.

Skład też macie poszerzony, dzięki gościnnemu udziałowi  Mazura z Oblivion i Przema z Burn The Witch w „Carnage”?

Plus parę innych osób, z którymi robiliśmy chórki. Zawsze ciekawiej usłyszeć inne głosy na płycie i świetnie, że udało się zrobić oba featuringi w jednym utworze. Obaj wokaliści reprezentują różne style śpiewania, mamy grindcorowe świnie i hardcorowy krzyk, który wywołuje skojarzenia z głosem psa.

To niskie, masywne i bardzo surowe brzmienie to nie przypadek, a celowe podkreślenie mrocznych, niepokojących tekstów?

„The Ghost Tales“ jest wolniejszym, mniej technicznym albumem niż nasz debiutancki „Confessions“. Nowy materiał wymagał innego podejścia. Brzmienie podkreśla ideę kompozycji, właściwie podbija oszczędne dźwięki. Gdyby było inaczej, utwory nie miałyby siły przebicia.

„The Ghost Tales” generalnie brzmi zresztą bardzo klarownie i organicznie, co, warto podkreślić, jest w 100 % waszą zasługą , bo sami wyprodukowaliście tę płytę, unikając przy tym wielu pułapek, w które wpadają inne zespoły?

Jesteśmy raczej minimalistami w kwestii kreowania brzmienia. Być może dla kogoś innego ta surowość będzie wadą, ale właśnie to najbardziej nam odpowiada. Świetną robotę wykonał Gabi odpowiedzialny za miks i mastering. Dzięki niemu dźwięk jest nowoczesny i odpowiednio wyważony.

To w sumie taki ślepy zaułek: dzięki dostępnym powszechnie narzędziom każdy może teraz nagrać płytę, ale mało kto brzmi oryginalnie i po prostu dobrze; wiele zespołów przesadza też z nadużywaniem nadmiernej kompresji nagrań, triggerów, etc., co zabija siłę ich muzyki?

Brzmienia przetworzone w zbyt dużym stopniu, tak jak wspomniałeś triggery, kompresja, ale również przesadna edycja, nagrywanie po dźwiękach, pozbawia muzykę czynnika ludzkiego, artykulacji muzyka. To nie tylko wyzbywa duszę nagrania, ale również jest przyczyną ogromnego kontrastu pomiędzy brzemieniem zespołu z płyty a brzmieniem na żywo.

Mieliście też swoisty komfort pracy wiedząc, że Noizgate Records wyda również i tę nową płytę, co w obecnych realiach muzycznego biznesu nie jest takie oczywiste?

Może się wydawać, że zespołowi wcale nie jest potrzebny do szczęścia label, ale to rzeczywiście komfort posiadania takiego opiekuna. Nie musieliśmy martwić się o jakość samego wydawnictwa, które wygląda znakomicie. Promujące single na czas znalazły się na Spotify, Noizgate zadbał również o zagraniczne recenzje. Szef Noizgate jest prawdziwym mecenasem metalu.

Zadbaliście też o intrygującą oprawę graficzną „The Ghost Tales” – to własne wizje Kuby Sokólskiego po zapoznaniu się z materiałem z płyty, czy też pracował według waszych sugestii?

Chcieliśmy mieć na okładce motywy z legend i wierzeń Japonii, ale interpretację tematu pozostawiliśmy jemu. Kuba jest dojrzałym artystą, nie mieliśmy wątpliwości, że efekt jego pracy przekroczy nasze wyobrażenia. Oczywiście posłuchał nagrań aby wyczuć klimat. Ta grafika jest niepokojąco mroczna.

I w tym kontekście uwidacznia się przewaga albumu wydanego fizycznie nad plikami czy streamingiem, bo jednak płyta to artystyczna całość, jedność muzyki, tekstów, oprawy graficznej i obcowanie tylko z warstwą słowno-muzyczną jest w pewnym sensie jakimś spłyceniem tego procesu, bo słuchacz nie ma do dyspozycji wszystkiego co przygotowaliście?

Zdecydowanie album to całość, nie tylko muzyka, ale całe wydanie. Podobnie jak książki i e-booki. Mimo wszystko jestem entuzjastą wydań elektronicznych, gdyż nie zajmują miejsca, są łatwo dostępne i z reguły nie trzeba ich kupować. Ostatecznie liczy się zawartość. Ładne wydanie nie sprawi, że muzyka zacznie się podobać.
Od razu nasuwa się pytanie czy myślicie w związku z tym o wersji winylowej „The Ghost Tales” - jeśli nie Noizgate, to może jakaś inna wytwórnia będzie zainteresowana tym tematem?

Album na winylu to prestiż i wspaniała pamiątka, ale musimy wybadać rynek. Kolekcjonerzy i gramofonomanki to relatywnie niewielka grupa odbiorców. Już same płyty CD stają się niszowe. 

Często rozmawiam z różnymi osobami spoza branży na temat tego obecnego renesansu popularności płyt winylowych i reagują one z ogromnym zdziwieniem na wieść, że winyl i taśmy przetrwały lata 90. i część następnej dekady dzięki scenie metalowej i niezależnej, będąc wtedy wciąż obecne w ofertach podziemnych wytwórni czy dystrybucji. Na koncertach też coraz częściej widzę sytuacje, że nośniki analogowe są kupowane chętniej od płyt CD, również przez młodzież – może więc okazać się i tak, że będziecie musieli wydać LP, bo kompakty przestaną się w końcu sprzedawać?

Sądzę, że ludzie nie kupują nośników po to, aby słuchać z nich muzyki (ciekawa teoria – red.). Robią to z telefonów czy streamingów. Zakupy koncertowe są pamiątką z fajnie spędzonego czasu i zdecydowanie bardziej osobliwą w przypadku winyli czy nawet kaset. Kupujemy też płyty w dowód uznania dla twórczości zespołu, jako wyraz wsparcia. Można na nich zebrać podpisy. Wydaje mi się, że CD nie znikną, choćby dlatego, że są dwukrotnie tańsze od winyli.

Teraz okazji do promocji i rozprowadzania merchu wam nie zabraknie, bo już 22 listopada ruszacie w „Knock Out Tour” z Decapitated, Frontside i Virgin Snatch – lepszej okazji do koncertowej prezentacji „The Ghost Tales” nie mogliście sobie wymarzyć?

Rzeczywiście, oba wydarzenia, trasa i premiera idealnie zbiegły się w czasie. To również zaszczyt, że zagramy z prawdziwymi weteranami sceny. Będzie to nasza druga trasa z Fronstside, stąd też jesteśmy pewni, że czeka nas wspaniała przygoda!

Do połowy grudnia zagracie z nimi aż 12 koncertów, a po nowym roku pewnie zaczniecie organizować własne, klubowe gigi, żeby dotrzeć z nową płytą do jak największej liczby słuchaczy?

„Knock Out Tour” to z pewnością dopiero początek. Czujemy głód koncertowania, wydawanie płyty było bardzo absorbujące i w końcu przyszedł czas na zabawę i odrobinę zapomnienia. To nie jest żadna tajemnica, że nie żyjemy z grania i każdy z nas jest aktywny zawodowo. Granie koncertów, wyjazdy do nowych miejsc, ale i tych ciepło wspominanych - to naprawdę wspaniała odskocznia. Będziemy chcieli grać jak najwięcej i ostrzymy sobie zęby na letnie festiwale.

Wojciech Chamryk

rightslider_001.png rightslider_004.png rightslider_002.png rightslider_005.png rightslider_003.png

Goście

4963540
DzisiajDzisiaj931
WczorajWczoraj3559
Ten tydzieńTen tydzień4490
Ten miesiącTen miesiąc46373
WszystkieWszystkie4963540
54.226.222.183