Strona wykorzystuje pliki cookies, jeśli wyrażasz zgodę na używanie cookies, zostaną one zapisane w pamięci twojej przeglądarki. W przypadku nie wyrażenia zgody nie jesteśmy w stanie zagwarantować pełnej funkcjonalności strony!

Nowy numer

hmp 89sm

Szukaj na stronie

HMP Poleca

pandemic m

JAMES LABRIE - Ikona progmetalu

Ponad 25 lat uprawiania sztuki wokalnej. Prawie 20 lat przed mikrofonem w Dream Theater. Udział w licznych projektach rockowych, łącznie z rock operą. Niezwykła wszechstronność i równie charakterystyczna barwa głosu, rozpoznawalna przez miliony fanów na całym świecie. Bez dwóch zdań - gwiazda sztuki muzycznej. Z drugiej zaś strony zwyczajny, skromny człowiek, którego nie męczą zadawane po raz n-ty, podobne pytania. Jak ocenia swoje dokonania muzyczne, czym się interesuje, co sądzi o swoim ostatnim solowym albumie? Na te - i na inne - pytania odpowiada James LaBrie.

Jak doszło do tego, że zostałeś wokalistą rockowym? Jak wyglądały pierwsze występy przed mikrofonem? Czy od początku było wiadomo, że to będzie Twój zawód?

James LaBrie: Moje pierwsze gigi, w których brałem udział jako wokalista odbywały się, gdy miałem jakieś czternaście lat. To było z kapelą, w której wtedy grałem. Robiliśmy covery Led Zeppelin, Deep Purple, Kansas, AC/DC, Aerosmith i paru innych kapel. Miałem straszną tremę i jestem teraz pewien, że to była w naszym wykonaniu gówniana muzyka, ale za to bawiliśmy się wyśmienicie. Wiedziałem już, że chcę zostać wokalistą, gdy miałem około pięciu lat. Po prostu kochałem śpiewać.

Album „Static Impulse” ukazał się pięć lat po twojej pierwszej publikacji solowej. Jak wyjaśnisz tak długą przerwę, czy to brak weny twórczej, czy może zaangażowanie w prace Dream Theater?

Czułem, że nie jestem w odpowiedniej formie, aby wystartować z tworzeniem kolejnego albumu zaraz po „Elements Of Persuasion”. Musiałem odpowiednio długo ładować akumulatory. Tak też uczyniłem. Chciałem być pewny, że stan mojego umysłu jest odpowiedni, aby wraz z Mattem zabrać się za pisanie muzyki na „Static Impulse”. Nie będziemy czekać tak długo z wydaniem kolejnego albumu. Razem z Mattem czujemy się pełni inspiracji i sił, by podjąć nowe wyzwania.

Czym dla ciebie są albumy solowe? Spełnieniem artystycznego ego, przedsięwzięciem czysto komercyjnym, czy może odreagowaniem napięć wynikających z innych form aktywności twórczej?

Jest to możliwość pokazania fanom Dream Theater, kim jestem jako kompozytor, producent i – oczywiście - wokalista. Każdy z naszych albumów pozwala mi i Mattowi Guillory (współtwórcy kompozycji, klawiszowcowi) wzrastać jako muzykom. Wierzę w to, że każdy następny album jest lepszy niż jego poprzednik.

Czy tworzenie utworów do „Static Impulse” było procesem rozciągniętym w czasie, czy muzyka powstała „od ręki”?

Wraz z Mattem zaczęliśmy pisać ten materiał w styczniu 2009 roku. Był to proces przebiegający bardzo płynnie, mieliśmy masę pomysłów, których realizacja zaowocowała smakowitym i ekscytującym zbiorem piosenek.

Porównując twoje aktualne dzieło z poprzedniczką, czyli płytą „Elements Of Persuasion”, utwory wydają się być bardziej zwarte. Krótsze, dosyć surowe aranżacyjnie, jednorodne rytmicznie i ostrzejsze brzmieniowo. Taki był pierwotny zamiar, czy tak wyszło w trakcie prac nad albumem?

Oczywiście, Matt i ja kochamy cięższą, agresywniejszą muzykę. Kapele takie, jak Soilwork, Meshuggah, Therion, Katatonia, Opeth, Darkane zadziwiają wspaniałymi umiejętnościami muzyków i unikalnym brzmieniem. Do tego właśnie dążymy, chcemy, by wspaniałe melodie szły w parze z wyjątkowym brzmieniem.

Pierwsze kilkanaście sekund „Static Impulse” sprawia wrażenie, jakby w odtwarzaczu pojawił się krążek wykonawcy ekstremalnej formy metalu. Niesamowita agresja, growle, potężne brzmienie. Skąd taki pomysł, by uderzyć fana dźwiękiem surowym, agresywnym, mrocznym i ciężkim?

Wraz z Mattem chcieliśmy, aby na albumie obecny był jakiś mocny i ostrzejszy motyw. Istotne jest to, że pragnęliśmy, aby ten element był dobrze wyważony i jednocześnie nie brzmiał w przytłaczający sposób.

Najnowszy album przynosi songi niezwykle spójne, z pozoru proste w warstwie rytmicznej, z motorycznymi riffami i twoimi rewelacyjnymi liniami melodycznymi. Czy uproszczenie struktury kompozycji, w porównaniu do twojego solowego poprzednika, oznacza nową jakość i nowe spojrzenie na twój rockowy styl?

Osobiście uważam, że te piosenki mogłyby być odrobinę krótsze, co nie zmienia faktu, że każdy instrument brzmi w nich doskonale. Moim zdaniem to dobrze, że brzmią ostrzej i zarazem mniej technicznie, ale uwierz mi, wymagają wiele pracy od każdego członka zespołu.

Twój najnowszy album stanowi udany mix składników z kręgu szeroko rozumianego metalu. Znajdziemy na nim akcenty death metalowe („One More Time”), heavy metalowe („Jekyll Or Hyde”, „Over The Edge”), progresywny metal („Euphoric”, „Just Watch Me”). Czy to spektrum odzwierciedla zainteresowania twoje i pozostałych członków zespołu?

Najzwyczajniej w świecie, zarówno Matt, jak i ja, słuchamy wielu gatunków muzycznych. Jest tyle zespołów grających tak niesamowicie. Słuchanie ich jest inspiracją dla nas i dla pozostałych członków kapeli.

Album „Static Impulse” zawiera mnóstwo poweru, pozytywnej energii, zawrotnych temp, a jego atrybuty to także techniczna perfekcja i nowoczesność. Komu przypisać zasługi za jakość tych elementów?

To jest to, na czym wraz z Mattem się wychowaliśmy. Jesteśmy świadomi tego, co dzieje się w ruchu muzycznym, zarówno jeśli chodzi o metal, muzykę progresywną czy hard rock. Matt jest niesamowicie utalentowanym kompozytorem i muzykiem. To wszystko, w połączeniu z moją świadomością i chęcią uzyskania współczesnego brzmienia, prowadzi nas w kierunku zarejestrowania płyty.

Gdyby należało wskazać najlepszy utwór na płycie, choć to trudne zadanie, wymieniłbym złożony i zmienny „Just Watch Me”. Którą z kompozycji poleciłby fanom James LaBrie i dlaczego?

Świetny wybór. Jednak w tym momencie skłaniałbym się bardziej ku „Over The Edge”. Uwielbiam energię i emocje w tej piosence. Ale jeśli mam być szczery, to czuję je w każdej kompozycji na tym albumie.

Jak rodzą się pomysły na te wszystkie znakomite melodie, obecne zarówno we fragmentach dynamicznych, jak i tych spokojniejszych?

Wszystko zaczyna się od tego, że początkowo ja lub Matt mamy zalążek jakiegoś pomysłu. Z tych riffów, bądź melodii budujemy całość. Wymieniamy między sobą masę plików audio. Na końcu łączymy wszystko razem i zajmujemy się ostatecznymi aranżacjami.

Wiadomo, że w pracy artystycznej koncentrujesz się najbardziej na działalności Dream Theater i przedsięwzięciach solowych. Chciałbym wiedzieć, jak traktujesz zaproszenia do realizacji innych projektów rockowych. Twój głos słychać chociażby na płycie Ayreon „The Human Equation”, Frameshift „Unweaving The Rainbow”, kilku rock operach, czy ostatnio Roswell Six „Terra Incognita: Beyond The Horrizon”.

Wszystko sprowadza się do tego, czy podoba mi się muzyka danego artysty, czy nie. Jeśli jest dla mnie ekscytująca, oryginalna i sądzę, że jej brzmienie mi odpowiada, wtedy chętnie staję się częścią tego projektu.

Jak dbasz o swój głos i kondycję fizyczną? Jako frontmann aktywnie kreujesz każdy koncert, a to wymaga mnóstwa sił?

Biegam po 5 kilometrów dziennie, jem zdrowo i piję wiele płynów. Głównie wodę. Dobrze sypiam każdej nocy i nie przeginam z alkoholem.

Koncertując na całym świecie i będąc osobą publiczną musisz radzić sobie z mediami, w kontaktach z fanami. Wyobrażam sobie także, że ważne są tak prozaiczne sprawy, jak zmiany stref czasowych w czasie tournee, inne jedzenie, pobyt w hotelach. Co ci sprawia w tym zakresie najwięcej trudności i czego zwyczajnie nie lubisz?

Nie lubię długich wywiadów… (śmiech). Żartuję! Ciężko jest każdej nocy urzędować w innym mieście i zmieniać wciąż strefy czasowe. Ale to wszystko traci na znaczeniu, jeśli nagrodą jest spotkanie się z fanami, ich uznanie i poczucie energii od każdego z nich. Takie chwile są bardzo cenne. Wszyscy w końcu żyjemy snami. Jeśli chodzi o to, czego nie lubię, to na pewno bycia daleko od rodziny.

To już ponad 18 lat od twojego debiutu w Dream Theater. Można powiedzieć, że wkroczyłeś w wiek dorosłości. Jak oceniasz miniony czas w składzie tej formacji?

Dream Theater jest potęgą. Nie żałuję żadnego swojego kroku, który uczyniłem jako wokalista tego zespołu. Cieszymy się z faktu, że mamy oddanych fanów na całym świecie. To niezła jazda.

Kto był autorem pomysłu i dlaczego postanowiliście nagrać własne wersje albumów będących ikonami muzyki rockowej, mianowicie „Dark Side Of The Moon” Pink Floyd i „Made In Japan” Deep Purple?

To był Mike P. On kocha robić tego typu projekty. To właśnie pokazuje, z jakich czerpiemy źródeł, co - w rezultacie - czyni nas ambitnymi muzykami.

Ian Gillan zrezygnował już przed laty z wykonywania na koncertach utworu „Child In Time” ze względu na trudność wokalną tej kompozycji. Jaki utwór, lub utwory z dorobku Dream Theater, albo płyt solowych sprawiają ci największą trudność w wersji live?

„Innocence Faded”, „The Mirror”, „Scarred”, „Another Day” oraz „Learning To Live”.

Jakie są twoje największe wady i zalety jako człowieka, przyjaciela, partnera w branży muzycznej?

Myślę, że znajduję się w dobrym życiowym położeniu. Czuję się dobrze będąc sobą, jestem przekonany, że podążam obecnie właściwymi ścieżkami. Ciągle jestem świadomy tego, że jako człowiek i jako muzyk muszę się jeszcze wiele nauczyć. To czyni życie interesującym.

Jakie najbliższe plany i cele ma James Labrie, jako twórca i artysta?

Będę skupiał się na promocji „Static Impulse”, a potem powrócę do studia, aby popracować nad następnym albumem Dream Theater. Dziękuję Heavy Metal Pages i wszystkim wspaniałym fanom z całej Polski.


 

Włodzimierz Kucharek

 Tłumaczenie: Martyna Palmowska

rightslider_002.png rightslider_004.png rightslider_005.png rightslider_001.png rightslider_003.png

Goście

5050527
DzisiajDzisiaj1141
WczorajWczoraj1225
Ten tydzieńTen tydzień4006
Ten miesiącTen miesiąc54178
WszystkieWszystkie5050527
13.59.36.203